16 kwietnia 2020, 20:12
Po 15 latach wracam do pisania. Najtrudniej jest zacząć. A potem to już leci... Jak to w życiu.
Więc... wracam tu jako 30-letnia rozwódka, bez dzieci, bez własnego mieszkania i bez planów na przyszłość. Tak dużo się pozmieniało. I wcale nie jest lepiej. Gdybym miała powiedzieć co mi się udało osiągnąć w życiu - odpowiedziałabym że nic. Bo 5 lat studiów zakończone tytułem magistra to żadne osiągnięcie. Raczej 5 zmarnowanych lat. A nie, przepraszam, zdałam prawko za pierwszym. Osiągnięcie życia! A tak to raczej nic poza tym.
Kiedyś myślałam że jak będę miała 30 lat to będę wielką panią businesswoman, jeżdżącą najnowszym CL-em, mieszkającą w swoim apartamencie na ostatnim piętrze z wielkim tarasem z widokiem na miasto.... No dobra, teraz troche mnie poniosło. Zawsze o tym marzyłam i wiedziałam że ciężką pracą i odrobiną szczęścia, którego nigdy nie miałam - chociaż część z tych marzeń się spełni.
Ale świat się pomylił. Albo to ja wszystko schrzaniłam. Bo chciałam dużo, ale zabrakło tej odwagi, tej pewności siebie. I może.. zbyt mało tego pragnęłam. A tak na prawdę zamiast kariery wybrałam miłość. Tak, popełniłam ten błąd. Zakochałam się jak głupia w człowieku który od samego początku mnie oszukiwał. Wyszłam za mąż, bo się uparłam. I choć obaw było tysiące to postawiłam wszystko na jedną kartę. A chwilę później wszystko przeszło. Poczułam się źle w tej relacji. I zostałam sama. Z samochodem, paroma złotymi w kieszeni, w obcym mieście. Całkiem sama. Ale nie poddałam się. Znalazłam mieszkanie, pracę, czasem 7/7 po 10h, czułam w końcu że żyję. Wkręciłam się w środowisko gdzie $ rządzi światem. Chciałam być jak oni. Podobało mi się to życie choć sama tyle nie zarabiałam. Wielkie imprezy, znani ludzie, drogie samochody i ja... Czułam się dziwnie, gdy musiałam się zastanawiać czy zapłacić 100zł za kieliszek wina czy mieć jedzenie na cały tydzień. Trochę tu nie pasowałam. A miałam stać się taka jak oni. Tak bardzo tego chciałam. Całe dnie spędzałam w biurze bo chciałam mieć takie życie. I choć byłam doceniana przez wszystkich, niewiele byłam w stanie odłożyć. Nikt mi nie pomagał. Rodzice chcieli żebym wróciła ale ja nie chciałam. Poczułam wolność, poczułam że w końcu spełnią się marzenia...
A tymczasem popełniałam kolejne błędy. Nie dbałam o siebie, nie spałam, nie jadłam.. spotykałam się z niewłaściwymi ludźmi, których postępowanie nie zawsze było zgodne z moimi zasadami. Do tego jeszcze doszły historie z tindera, które w zdecydowanej większości kończyły się moim "usuń parę". A te które trwały troche dłużej bardzo odbiły się na mojej psychice. Jak nie psychol który wydzwaniał do mnie po kilkaset(!) razy w nocy, w skutek braku reakcji z mojej strony zarysował mi kluczem całe auto.. To znowu historia przecudna - nigdy nie widziałam faceta tak wpatrzonego we mnie. Ideał. Wszystko po mojej myśli, spokój serca, motyle w brzuchu, super noc i... jego żona z dziećmi dzień po. Potem stres, stres, stres... Panika, stres, panika, stres. Przypadkiem wykryta choroba i jeszcze większa panika i jeszcze większy stres. Wróciłam do rodziców bo nie dawałam psychicznie rady sama. Ale stres i panika pozostały.
A ja po prostu chciałam być szczęśliwa. Ale moja psychika się popsuła. Nie umiem sobie już radzić z emocjami, natłokiem myśli co nie daje w nocy spać. Nawet psycholog nie bardzo jest mi w stanie pomóc bo była wielce zdziwiona "jak można przejść tyle w tak krótkim czasie? w tak młodym wieku?" Tak można. I można jeszcze więcej. Tak dużo ciężkich sytuacji nie pozostaje bez wpływu na psychikę. Dlatego wracam do pisania. Gdy wyrzucę z siebie to wszystko może faktycznie będzie lżej... Tak jak kiedyś.